niedziela, 20 listopada 2011

Nepal – Manaslu trecking 2011 cd. - droga do Katmandu

Londyn 15:00 07.10.2011
Przejażdzka autobusem z jednego terminala na drugi zajęła jakies 10-15 min. Pierwsza myśl jaka uderzyła mi do głowy to "dlaczego jedziemy lewą strona drogi". Po chwili: "no tak.. przecież to Anglia".
Za jakiś czas kierowca przez radio zaczyna rozmowę z drugim kierowcą. Ku mojemu zaskoczeniu rozmawiają w dobrze mi znajomym języku - po polsku. Przychodzi mi na myśl, czy to jeszcze Anglia czy już Polska. Jakie jest prawdopodobieństwo spotkania rodaka będąc 10 min. w obcym kraju? Okazuje się, że w Anglii jest duże.
Poczułem się na prawdę jak w domu.
Jeszcze tylko 7 godzin i zapakuję się do samolotu do Delhi.
Nadal niemiłosiernie męczy mnie kaszel - resztki a może dopiero rozwój wirusa jaki złapałem 3 tyg. przed wylotem.
Mam nadzieję, że nepalskie powietrze mnie uleczy. Inaczej słabo to widzę.

Delhi 11:00 08.10.2011
Wylądowaliśmy ok. 10:45 lokalnego czasu (czyli GMT +5:30 godz.). Potem prawie godzina czekania w kolejce do odprawy paszportowej w czasie której każdy zostaje wnikliwie prześwietlony i wymacany i wreszczie troche spokoju. Co ciekawe nie stanowiło problemu żebym przemycił przez bramkę butelkę wody mineralnej. Postawiłem ją grzecznie na stoliku obok pana, który mnie wymacał a potem kazał tylko napić się wody z butelki co miało zagwarantować że nie jest to żadna niebezpieczna sybstancja, co tez uczynnie zrobiłem. [1]
Boarding do Katmandu zaczyna się o 12:25, start 13:25.
W samolocie linii KingFisher z Londynu do Delhi siedział obok mnie młody człowiek z Indii. Myślę, że w moim wieku albo troche starszy. Aktualnie pracuje i mieszka w Londynie. Leciał odwiedzic rodzine w Indiach.
Nawiązała się nam miła rozmowa o systemie kastowym. 80% społeczeństwa w Indiach to biedota. Pary sa w tym środowisku kojarzone przez rodziców. W pozostałych 20% panuje większe rozluźnienie i partnerzy mogą dobierać sie sami (za aprobatą rodziców rzecz jasna). Widziałem w gazecie lokalnej dział matrymonialny, gdzie w sekcjach podzielonych względem kast, osoby w detalach opisują wymagania co do drugiej połówki. Ogloszenia brzmią zabawnie, ale takie panują tu realia.[2]



Mój sąsiad z fotela obog śmiał sie ze mnie, że wczuwam się w lokalne klimaty. Pierwszy raz, gdy zapuściłem sobie jakąś pasjonującą produkcję Bollywood - 7 Khoon Maaf (swoją drogą nawet nie była taka zła, dość zabawna i bez nadmiaru melodramatyczno-musicalowych wstawek), drugi raz, gdy mając do wyboru na obiad europejski albo indyjski zestaw wybrałem ten drugi (pikantne jak cholera ale smaczne).

Pierwsza rzecz jaka uderzyła mnie po lądowaniu w Delhi to wielka wilgotność i gorąc jaki tu panuje. Myślę, że w takich warunkach mój suchy kaszel powinien szybko minąć.
Kolejna rzecz to dywany. Cała podłoga na lotnisku jest nimi usłana. Nie mam pojęcia jak udaje im sie tutaj utrzymać je w czystości, ale wygląda to nad wyraz przytulnie - nie to co kamienne posadzki na innych lotniskach.








Ciekawie też wyglądaja wejścia do toalet. Zastanawiałem się czy wizerunek kobiety ma mnie zachęcać do wejscia po lewej stronie czy jednak toaletę dla panów zdobi fototapeta mężczyzny?







Trzeba tez przyznać, że stewardessy linii indyjskich są bardzo urodziwe.








Kathmandu 15:25 08.10.2011

Do tej pory oglądałem w internecie filmy z lądowania na tamtejszym lotnisku. Teraz mogłem zobaczyc na własne oczy jak niewielkie jest w rzeczywistości. Po wyjśćiu z samolotu by przejść do autobusu, który miał nas zabrać na terminal zobaczyłem otaczające nas wysokie ośnieżone szczyty z każdej strony. Niesamowite uczucie, budzące respekt przed siłą natury wobec małości człowieka, nawet bogatego w zdobycze najnowszych technologii.

Na terminalu dla przylatujących należało ustawić sie w długiej kolejce do odprawy paszportowej. Przed odprawą należało wypełnić wniosek o wizę.



Formularz miałem już wcześniej więc wypełniłem go sobie na spokojnie w domu. Pozostało tylko czekać ok 30 min w wolno posuwającej się kolejce (jednej z trzech). Wizę wyrabia się na miejscu płacąc w dolarach, euro lub lokalnej walucie (rupiach). Wiza 30 dniowa kosztowała 62 euro.

Po odprawie odnalazłem swój bagaż i zszedłem do wyjścia z lotniska. Wtedy też przeżyłem pierwszy szok. U wyjścia z terminala ustawił się przy barierce ciąg taksiarzy, którzy jeden przez drugiego próbowali mnie zwerbować do swojego przedpotopowego małego samochodziku. Wyjaśniłem zatem, że czekam jeszcze na towarzyszy wyprawy, którzy przylecą lotem z Kataru. Zaskoczyła mnie ich doskonała orientacja w rozkładzie przylotów. Z miejsca wiedzieli kiedy przylecą. Usiadłem na swoim worku podróżnym przy wyjśćiu z lotniska. Za chwilę przyszedł żołnierz zatroskany moją osobą. Kolejny raz musiałem wyjasniać, że wszystko jest OK, tylko czekam na towarzyszy. Na szczescie wszystko można było dogadać w jęz. angielskim. Należy dodać, że wyjścia z lotniska strzegą żołnierze (wtedy było ich 2-ch) uzbrojeni w karabiny maszynowe. Poczułem, że jestem w na prawdę bezpiecznym miejscu. Każdy wchodzący do terminala przylotów musi przejść przez bramkę, jest przeszukiwany i musi wyjaśnić po co sie tam wybiera.[3]

Kathmandu terminal przylotów


Ok. godz. 16:30 przybyli Francuzi - moi towarzysze i przyjechał po nas człowiek z Base Camp Trek, firmy, ktora organizowała nasz wyjazd. Zabrał nas wanem do Hotelu Manaslu - całkiem przyjemnego miejsca z ogrodem i basenem. Standard pokoi przerósł moje oczekiwania: cieply prysznic, biała pościel, eleganckie wnętrza - miłe zaskoczenie :) [4]

Po drodze z lotniska do hotelu przeżyłem drugi szok. Ruch na ulicach niemożliwy do zrozumienia dla Europejczyka. Jedna sprawa że jest lewostronny, inna że każdy jeździ jak chce. Nie ma wyznaczonych pasów ruchu więc jest ich nieskończona liczba - każdy jedzie swoim pasem. Klakson używany zamiast świateł mijania obwieszcza wszem i wobec "to jade ja, zejdź mi z drogi", wygrywa silniejszy i z lepszą trombką.
Wśród rozklekotanych aut z poprzedniego wieku kręci sie mnóstwo motorów i skuterków (brak obowiązku noszenia kasków), rikszy, dziwnych dwukołowych wózków z owocami, rowerów z koszami z owocami, bezpańskich psów, krów, czasem kóz oraz pieszych. W większości brak chodników więc wszyscy maszerują poboczem. Czasem spotyka sie wydzieloną ścieżkę dla pieszych, którą od jezdni oddziela głęboki rynsztok (wpadnięcie kołem auta w taki rynsztok groziloby wymianą ośki). Ponadto chmury kurzu sprawiające, że oddycha się ciężko, przez co też mój kaszel chce mnie wykończyć.
Ulice Kathmandu


Wieczorem wybieramy się do turystycznej dzielnicy Kathmandu - tzw. Tamel nieopodal hotelu, żey coś zjeść. Znajdujemy bardzo fajną księgarnio-czytelnio-restaurację Pilgrims Feed 'N' Read .

Pilgrims Feed 'N' Read Menu


do lokalu można przyjść, zamówić coś do jedzenia na tyłach księgarni, wziąć jakąś książkę, usiąść i poczytać. Fajny pomysł. Nie spotkałem sie w Polsce z czyms takim (chociaż Pub Biblioteka w Łodzi, gdyby dolożyć szerszy wybór jedzenia i księgarnię...).

Moje pierwsze danie nepalskie - Nepali Delicous Thali
Nepali Delicious Thali


Dla koneserów pizzy też coś było ;)
Pizza Menu


i wreszcie driny, ceny takie sobie jak na polską kieszeń, gdy przelicznik 1euro = 100rupi

Drinks Menu


[1] Blog ten piszę już po powrocie z wyprawy, dlatego mogę sobie pozwolić o dodatkowe wyjaśnienia do opisu. Jak się potem okazało podobnie działają bramki w Kathmandu, można na pokład wnieść swoją wodę, jeśli się uprzednio napije z butelki przy strażniku.

[2] Przykładowe ogłoszenie matrymonialne znalazlem na stronie. Żeby było jeszcze ciekawiej zostało zamieszczone przez rodziców panny na wydaniu.

[3] Z terminalem odlotów jest nieco inaczej, o czym przekonałem się ostatniego dnia swojego pobytu. Panuje tam niesamowity chaos, przed wejściem kręci się dużo chętnych do pomocy np. przy dźwiganiu toreb, żeby wyłudzić pare groszy. Jednak, żeby wejść do terminala odlotów trzeba prześwietlić wszystkie swoje bagaże. Co prawda nie jest to zbyt wnikliwe i nikt nie musi otwierać toreb by pokazać ich zawartość, wiec nie wiem po co ten cały zachód. Pewnie, żeby stworzyć dodatkowe miejsca pracy.

[4] Śniadanie było wliczone w zakwaterowanie, szwedzki stół więc szamałem do oporu (ku zaskoczeniu Francuzów, którzy jedli jak pchełki i wielokronie potem w czasie treckingu wypominali mi że ponadprzeciętnie dużo jem, nie wiem czy powinienem poczuć się z tego tytułu wyróżniony czy opłakiwać przemianę materii jaką obdarzyła mnie Matka Natura).

3 komentarze:

  1. stewardesy faktycznie fajne ;-)

    a jak ta turystyczna dzielnica Kathmandu?

    OdpowiedzUsuń
  2. W Tamelu ceny iscie europejskie, ale jak sie potarguje to mozna i 2/3 zbic, zawsze mowilem ze jestem biednym Polakiem :) , teraz po powrocie jakos sie dziwnie czuje jak nie moge zbic ceny w sklepie :P poza tym jak na baluckim rynku tylko ze wiecej budek, trloczno i co chwila albo motory albo auta przeciskaja sei waskimi uliczkami i trzeba im robic miejsce, ogolnie bajzel :) ale fajne wrazenie.

    OdpowiedzUsuń
  3. hehe, ale masz rację: w Polsce nie lubią się targować, tego zawsze brakuje po powrotach z egzotyków i semiegzotyków ;-)

    OdpowiedzUsuń